sobota, 11 maja 2013

Nowogórskie sprawy sądowe i testamenty


     Nie wiadomo czy Nowa Góra miała ongiś oddzielną dokumentację sądową na wzór krakowskiej „Liber maleficorum ac damnatorum” (Księgi złoczyńców i skazanych). Większe miasta musiały prowadzić takie rejestry, bo sądy ławnicze miały pełne ręce roboty. Nowogórskie księgi miejskie (te fragmenty, które się zachowały), mają charakter ogólny i w zasadzie dotyczą spraw niespornych. Są w nich zapisy testamentowe, transakcje majątkowe, uchwały porządkowe czy decyzje o przyjęciu do prawa miejskiego. Przy rozpatrywaniu przez sąd ławniczy poważniejszych spraw majątkowych niemal zawsze byli obecni przedstawiciele panów na Tęczynie. Pod datą 1510 r. odnotowano nazwisko burgrabiego Bernowskiego, w 1515 r. w Nowej Górze pojawił się capitaneus (starosta) Jan Playski, a w 1527 r. kolejny starosta Marcinowski. Ich zadaniem było pilnowanie, aby nie dochodziło do nadmiernego rozdrabniania ról i żeby testamenty formułowano zgodnie z prawem zwyczajowym.
     Dodać tu można, iż w XVI wieku samorządowe uprawnienia mieszczan wynikające z prawa magdeburskiego były poważnie ograniczone przez rosnącą w potęgę szlachtę. Dotyczyło to w szczególności miast prywatnych, w których często dochodziło do przejawów samowoli ze strony administratorów. Brak sprawiedliwości i przekraczanie kompetencji przez urzędników stało się tak nieznośne dla władz i mieszczan nowogórskich, że na początku lat 70-tych XVI wieku wystosowali list ze skargą do ówczesnego właściciela miasta – Andrzeja Tęczyńskiego. Oryginał tego pisma nie zachował się do naszych czasów, znamy natomiast odpowiedź możnowładcy z 1572 r. List ten napisany w łaskawym tonie zawiera pouczenie, iż o obniżeniu arendy czyli czynszu nie może być mowy („gdiż sławnej pamięczi niebosczik pan ocziecz mój okazuiacz wam w tim łaskę swoją pobożnie i prawie na poli darmo tho wam arendował”), natomiast osep czyli danina w owsie ma pozostać w dawnej wysokości. Administrator dóbr najwyraźniej chciał owa daninę podwyższyć, zamieniając korce olkuskie na krakowskie, ale pan na Tęczynie postanowił, iż „ma się zostacz wedlie starodawnego zwiczaiu”. Miasto uzyskało także potwierdzenie prawa do używania łąk oraz obietnicę korzystnego rozgraniczenia gruntów od strony Psar. Był to pierwszy i bodaj jedyny przejaw tak wyraźnej łaskawości panów na Tęczynie wobec nowogórskich mieszczan. Syn Andrzeja, Jan Magnus ograniczał się już tylko do pouczeń i dekretów, a zdarzyło się w końcu, iż udzielił pisarzowi miejskiemu ostrej reprymendy za niezbyt dokładne przekazywanie jego rozkazów.
     W 1586 r. władze miejskie miały możliwość przekonania się jakie są granice ich możliwości. Sąd ławniczy pod przewodnictwem wójta Andrzeja rozpatrywał sprawę zabójstwa Macieja, karczmarza z Psar, którego 30października tego roku dokonali szlachcic Ziemkowski i jego dwaj kompani. Karczmarz zginął, bo usiłował uspokoić pijanych i rozbawionych biesiadników.  Wyrok mógł być tylko jeden– kara śmierci, ale wmieszał się przedstawiciel dworu i zadecydował o przeniesieniu przesłuchania na zamek. Nowogórskim rajcom nie pozwolono także osądzić pozostałych sprawców zbrodni. W tym świetle cynicznie brzmi wpisane do księgi miejskiej oświadczenie starosty tęczyńskiego Stanisława Bienieckiego z 1591 r.: ”Wolno też każdemu prawa swego tak we wszystkim, jako w jednej części używać”. Dwuznaczna rola przedstawiciela Zamku uwidoczniła się także w roku 1600, kiedy to „szlachetnie urodzony” Marcin Raciborski przejął za długi domy dwóch mieszczan nowogórskich: Wojciecha Makucha i Stanisława Cygana. Owo „intromissio” (sądowe wprowadzenie) odbyło się przy błogosławieństwie starosty Samuela Iwanowskiego i biernej postawie burmistrza Błażeja Michalca. Dłużnicy wraz z rodzinami znaleźli się na bruku.
     Sąd ławniczy znacznie lepiej radził sobie, gdy trzeba było rozstrzygać spory pomiędzy mieszczanami lub kmieciami z pobliskich wsi .Surowość jego postanowień miał odczuć Zygmunt Kowal, trudniący się kowalstwem. Najpierw – w 1610 r. – władze miejskie za zgodą ogółu mieszkańców przydzieliły mu w rynku plac na dom i kuźnię, uznając potrzebę zatrzymania „rzemieślnika dobrego i niezbędnego”. W roku następnym Zygmunt Kowal był już rajcą miejskim. W 1615 r. kupił cząstkę roli po zmarłym Sebastianie Solipiwo, ale nie cieszył się nią długo, bo Jakub Pera z Czernej, działając wspólnie z żoną Katarzyną z domu Solipiwówną wniósł sprawę o unieważnienie aktu kupna. Sąd uznał prawo bliższości i Kowalowi zwrócono pieniądze.
     W 1625 r. ławnicy miejscy z ówczesnym burmistrzem Marcinem Rudzińskim na czele mieli do rozwiązania wyjątkowo trudną kwestię, a wywołał ją sam wójt Malcher (Melchior). Jego ogród sąsiadował w gruntem plebańskim, ale granica nie była wyraźnie wytyczona. Gdy więc wójt postanowi ł postawić tam płot, doszło do sporu z plebanem, którym był wówczas Stanisław Tancius. Ławnicy nie mogli doprowadzić do zgody między stronami, wezwano więc na rozjemcę dworskiego urzędnika  Jana Sowienieckiego.  Po przesłuchaniu wielu świadków doszedł on do wniosku, że grunt plebański nie doznał uszczerbku i taką rezolucję wpisano do księgi miejskiej. Nie był to jednak koniec tej sprawy. W1629 r. z kolejnym pouczeniem pod adresem urzędu nowogórskiego wystąpił – niby przyganiając, niby nawołując do umacniania jego powagi – hrabia Jan Magnus Tęczyński. W 1635 r. pleban Tancius wpisał do akt uroczystą, pełną łacińskich zwrotów protestację przeciwko wójtowi, ławnikom i owym świadkom, którzy ongiś bronili płotu. Zresztą jak się okazało, owi świadkowie doznali olśnienia i teraz gotowi byli zeznawać  zupełnie inaczej. Płot nie został jednak rozebrany.
     Mamy już niemal połowę XVII wieku, a tymczasem nie natrafiliśmy  jeszcze na przypadek zastosowania „iuris gladii”, czyli prawa miecza, jakie przysługiwało nowogórskiemu sądowi. Dotychczas opisywano banalne spawy, czyżby więc sam fakt jego istnienia działał tak odstraszająco?
     W 1686 r. spór między karczmarzem Jakubem Filipowskim a Janem Gotkowskim (chodziło o obrazę żony i syna Gotkowskiego) zakończył się ugodą. Finałem wyjazdowej rozprawy w Dębniku (rok 1687) było skazanie niejakiej Krupczyńskiej na chłostę, za rzucenie oszczerstwa na swojego męża. W latach 1687-1688 parokrotnie odnotowano awanturnicze występki braci Michała i Melchiora Durskich, w tym nocne najście na dom egzekutora podatków Michała Ruskowicza („hałasy i swary wielkie w domu jego porobiwszy”). Majchera (Melchiora) skazano na tygodniowy  pobyt w wieży zamku tęczyńskiego, zapłacenie „sześciu grzywien winy zamkowej”, zakup trzech funtów wosku na rzecz kościoła i dodatkowe dwie grzywny (zapewne w wysokości dwóch złotych) dla urzędu nowogórskiego. Jakub otrzymał cztery dni wieży, cztery grzywny dla zamku, dwa funty wosku i jedna grzywna dla władzy. .Nie nauczyło ich to jednak widać niczego, gdyż w następnym roku wywołali kolejną awanturę, oskarżając niesłusznie Szymona Mazura  o szkodę w zbożu. Ale tym razem oni zostali pobici.
     W 1714 r. ławniczy sąd nowogórski rozpatrywał, w czasie sesji na zamku tęczyńskim, sprawę trzech braci Puderków z Rudna, oskarżonych o wielokrotne włamania i kradzieże z kościołów i budynków dworskich. Wobec oczywistych dowodów ich winy i zeznań uzyskanych przy zastosowaniu tortur, sąd skazał dwóch braci na powieszenie. Trzeci zdołał zbiec. Sprawcy tylko dzięki wstawiennictwu plebana uniknęli darcia pasów.
     Z sierpnia 1737 r. pochodzi opis śledztwa, w którym kat –sprowadzony do Nowej Góry zapewne z Krakowa – odegrał główną rolę. Rozpatrywano sprawę niejakiego Józefa Tyraczyka z Regulic, oskarżonego o kradzież worka żyta i rozbicie kilku uli w Kwaczale. Do tego też Tyraczyk przyznał się już na początku przesłuchania. Ponieważ jednak kradzieży było w okolicy więcej, kat przystąpił do rutynowego rozciągania na ławie. Za pierwszym rozciągnięciem delikwent wskazał wspólników, przypomniał sobie o innych swoich zdobyczach. W końcu wydobyto z niego, przy użyciu żelaza, że owych wypatroszonych uli było aż dwadzieścia pięć. Sąd więc uznał, „aby na szubienicy postronkiem  karany był”. Z kolei sąd ławniczy rozpatrywał winę wspólnika Tyraczyka, Stanisława Sikory z Grojca. Ten szedł w zaparte, chociaż wiedziano o wielu jego sprawkach, w tym o handlowaniu skradzionymi końmi. „Tedy zważywszy urząd nowogórski upór jego, „onego na tortury destynuje”– czytamy w sprawozdaniu. Nie pomogło jednak ani rozciąganie, ani przypalanie ogniem. Sikora do niczego się nie przyznał. W tej sytuacji musiało wystarczyć świadectwo  Tyraczyka. Zatem i ten obwiniony został skazany na szubienicę. W tym jednak przypadku ks. August Czartoryski, kolejny właściciel dóbr tęczyńskich uwolnił Sikorę od wyroku śmierci, zamieniając go na karę chłosty i wypędzenie z dóbr.
     W tym samym 1737 r. w październiku, nowogórscy ławnicy i rajcy pod przewodnictwem  wójta Andrzeja Domagalskiego, raz jeszcze musieli sięgnąć po najwyższy wymiar kary.  Na „śmierć szubieniczną” skazano Stanisława Płonczyka i Stanisława Duszyka za zamordowanie po pijanemu Jana Banduły. Zdarzyło się to w czasie dożynek, zabójstwo poprzedzone było awanturą, świadków znalazło się wielu, wyrok wydano szybko, a książę Czartoryski uznał:” Dekret jest sprawiedliwie ferowany”.
     W sierpniu 1749 r. sąd nowogórski pod przewodnictwem wójta Jana Chuchrowicza znowu miał do czynienia z morderstwem, tym razem wyjątkowo  brutalnym i wyrafinowanym. Życie stracił Kazimierz Bartyzel z Cholerzyna, a morderczynią była jego żona, działająca wspólnie z kochankiem  Jakubem Sobczykiem. Sobczyk, młody parobek zatrudniony w gospodarstwie Bartyzela zeznał, iż kobieta już wcześniej parokrotnie usiłowała otruć męża, używając do tego jadu węża, krwi jaszczurek, a nawet zgnilizny ludzkiego ciała, „lecz on się womitami salwował”. W końcu pospołu go udusili. Zadekretowano tortury i karę śmierci.
     W latach 1750 i 1756 w okolicach Nowej Góry zdarzyły się dwa przypadku sodomii. Zgodnie z prawem magdeburskim wydano wyroki śmierci, ale w trybie książęcego nadzoru zamieniono je na kary chłosty (po 150 rózeg),grzywnę i leżenie krzyżem w kościele przez kilka niedziel.
     W drugiej połowie XVIII wieku surowe prawo magdeburskie dogorywało. Ostatnie sejmy Rzeczypospolitej szlacheckiej usiłowały uporządkować praktykę sądową. W 1776 r. zniesiono tortury, w 1791 r. odebrano miastom prawo miecza, lecz przyznano szerokie uprawnienia obywatelskie. Ale pięć lat później  państwo polskie już nie istniało. Wszelako w Nowej Górze życie toczyło się po staremu. W 1794 r. w okresie Powstania Kościuszkowskiego, tutejszy sąd skazał Adama Kwaśniowskiego na wysoką grzywnę i dwadzieścia plag za rzucenie oszczerstwa na Szymona Kramarczyka. W 1798 r. już pod zaborem austriackim, wsadzono do aresztu miejskiego Wojciecha Czechowicza za naruszenie granicznych kamieni przy gruncie plebańskim. A zaraz po tym przymknięto dwóch jego przyjaciół, którzy przez okienko więzienne krzepili go wódką. Bodaj ostatnie wyroki (publiczna chłosta za przypadki kradzieży) zapadły w latach 1806 i 1807.A potem o sądzie miejskim w Nowej Górze już nikt nie słyszał.
     I jeszcze kilka przykładów nowogórskich spraw sądowych z XVII wieku, pochodzących z innych źródeł.
     W 1686 r. w Nowej Górze zapisano protestację, wniesioną przez Franciszka Świątkowskiego „naprzeciwko Piotrowi Cieckowi i jego kolegom”, w której skarżący się zarzucał im między innymi pobicie.
     W tym samym roku do urzędu wójtowskiego w Nowej Górze przyszedł Wojciech Stano i „prosieł o zapisanie tej sprawy, która się stała, że do czasu dzisiejszego stali formani (furmani) u Będzińskiej, którzy przyszli po bieły chleb do niego, w tym nieostrożnie rękawice upuścili, obaczywszy się, szukali, nie mogąc ich znaleźć odjechali, po tym dziewka, zamiatając, nalazła je pod progiem w sieni”. Stano prezentował owe rękawice i oświadczał, że jest gotów „ich dochować do czasu”. Jak widać zgłosił zdarzenie, aby uniknąć podejrzenia o popełnienie kradzieży.
     W 1679 r. w urzędzie nowogórskim Wojciech Bursa „protestował się na Szymona Stojaka i szwagra jego (…) ratione zadania razów jemu i żonie jego”, prosił też „urzędu wójtowskiego o przysięgłych do oglądania tych razów, czego mu urząd pozwolił”. W aktach umieszczono też zeznanie ławników (przysiężnych) nowogórskich dokonujących oględzin. „Przypatrzywszy się dobrze razom, tak zeznali, że ten Bursza ma razów dwa, jeden nad prawym okiem krwawy, drugi na liczu takiż (…) żona jego na lewej nodze stłuczony, zsiniały, na których raziech winę daje Szymonowi i szwagrowi jego Piotrowi Ludwikowi”.
     W 1682 r. inny ławnik z Nowej Góry zeznał, że poddana oględzinom pokrzywdzona „daje winę Jantoniemu Gładyszowi”.
     Akta sądowe zawierają też czasami informacje o czynnościach podejmowanych przez pokrzywdzonych, w celu ustalenia sprawcy przestępstwa i jego ujęcia. I tak np. w 1754 r. w Nowej Górze, Szymon Dura ukradł „pół wozu kowanego”. Pokrzywdzony Kazimierz Godyń, podejrzewając kto może być sprawcą, pojechał za Durą do Krakowa, gdzie udało mu się odnaleźć sprzedaną przez złodzieja szynę z jednego koła. Zasięgnąwszy informacji o sprzedawcy, „na dokument przwdy szynę wykupił”, a po powrocie Dury z Krakowa „jego do urzędu przypozwał”.  
     Słów kilka o zawartych w księgach miejskich zapisach testamentowych. Odczytywanie dawnych „Voluntates ultimae”, czyli zapisów testamentowych zawartych w nowogórskich księgach miejskich jest lekturą niezmiernie interesująca i pouczającą. Te dokumenty spisywane w imieniu ludzi stojących nad grobem, są przede wszystkim świadectwem życia. Mówią bowiem o niegdysiejszych obyczajach i systemach wartości, o stanie zamożności i stosunkach rodzinnych. Są zwierciadłem, w którym odbijają się dawno minione czasy.
     Najstarsze zachowane testamenty pochodzą z początku XVI wieku. Wtedy spisywane były jeszcze po łacinie, bez podniosłych wstępów. W ostatniej woli Stanisława Browara, spisanej w obecności wójta Adalberta (Wojciecha) w 1509 r. możemy odczytać, że leguje on „bona sua tam mobiliaquam immobilia filii suam” , czyli że zapisuje własne dobra ruchome i nieruchome swojej córce. Z 1514 r. pochodzi dokument, w którym czytamy, iż Andrzej Tasbier zapisuje swoim synom Janowi, Mateuszowi i Stanisławowi, oraz córce Małgorzacie części posiadanej roli oraz urządzenia do warzenia piwa, a więc słodownik, kocioł i beczki.  Owe pierwsze znane nam testamenty spisał zaprzysiężony („iuratorius”) pisarz Marcin Solipiwo. Jak widać, wszystkie te nazwiska mają jakiś związek  z produkowaniem piwa, a skądinąd wiadomo, że już w 1500 r. do krakowskiego prawa miejskiego został przyjęty przybysz z NowejGóry, Stanisław Słodownik. Nazwisko Tasbier to przekręcony zwrot niemiecki „tischbier”,czyli lekkie piwo stołowe. Przy spisywaniu testamentów obecni byli zazwyczaj jako świadkowie ławnicy lub rajcowie o równie charakterystycznych nazwiskach: Bartłomiej Sutor (szewc), Wojciech Bednarz, Jan Faber (rzemieślnik), Feliks Żupnik, Albert Zuparik, Jan Kramarz, świadczących o wykonywanych profesjach przez ich właścicieli. Ale w innych przypadkach nie jest to już takie pewne, gdyż np. w 1501 r. wśród świadków pojawił się Jan Filio (później pisany także jako Philio), którego nazwisko wywodzi się albo od łacińskiego czasownika„filo” (prząść), albo od przedrostka „philo” oznaczającego zamiłowanie do czegoś. Jakkolwiek było, nazwisko Filo przetrwało w Nowej Górze do naszych czasów, podobnie jak nazwiska innych testamentowych świadków z pierwszej połowy XVI wieku: Andrzeja Cavalii (1505 r.), Jana Cawalyi (1520 r.), Stanisława Fithka „de Ostrożnycza” czy Jana Szwynszka „de Makyna” (1511 r.).
     Około połowy XVI wieku nowogórskie testamenty zaczęto spisywać w rozwiniętej formule wraz z podniosłymi wstępami. Najpierw w wersji łacińskiej „salus mente et corpore”, a później polskiej „zdrowy na umyśle i ciele”. Czasem w kancelaryjnej łacinie pojawiają się polskie zwroty, gdy pisarz nie potrafił ich przetłumaczyć. I tak w zapisie z 1512 r. pojawia się słowo „szwyadomye”, a w dokumencie z 1514 r. „krowa krasula” przeznaczona spadkobiercy.
     W całości po polsku został spisany testament karczmarza Stanisława Marcinowskiego z Filipowic (1574 r.), gdzie zawarty został dokładny spis wszystkich dóbr, które miały przypaść spadkobierczyniom: córce Jadwidze i żonie Agnieszce. Równie szczegółowo zostały wymienione i rozdzielone dobra„opatrznego” Jana Żupniczka z Nowej Góry. Jego „testamentum seu ultimavoluntas” spisano przy wielu świadkach 9 lipca 1575 r.
     Już na wstępie pojawia się życzenie „żeby po jego śmierci jaki rozterk nie był między bliskimi przyjaciółmi”, co ma gwarantować obecność burmistrza Andrzeja Sołeckiego i sześciu innych członków władz miejskich. Problem polegał na tym, że trzeba było sprawiedliwie obdzielić syna Walentego z pierwszego małżeństwa oraz żonę Agnieszkę „z dziecięciem, które jeszcze było na łasce przy niej”. Podziału dokonano „na dwie połowice”. W spisie wyszczególniono 2 konie, 2 krowy i „trzecią kościelną”, jedna jałowicę, 2  cielątka „i to co było na przysądzenie”, a poza tym 8 świń, 3 koła kowane, a jedno bose, pług i bronę dobrą, a drugą złą.
     Z 1611 r. pochodzi testament Sebastiana Solipiwo, przedstawiciela rodu, który już od stu kilkudziesięciu lat odgrywał poważną rolę w życiu miasteczka. Spis dóbr jest bardzo krótki, natomiast mamy tu zapewnienia, że syn z pierwszego małżeństwa „jest już dostatecznie pieniędzmi odprawiony”. Znacznie dłuższy jest spis pozostawionych długów, z którymi miała się uporać rodzina (trzy córki i drugi syn). I tak Sebastian Solipiwo winien był Magdalenie Stawinogowej sześć złotych, Jakubkowej starej trzy floreny ,panu Wojnie z Olkusza pięć złotych, niejakiej Kuzince (kuzynce?) pół grzywny, a Zygmuntowi Kowalowi dwanaście groszy za piwo.
     Wzmianka o długach, choć bez szczegółów, pojawiła się także w testamencie Tomasza Miętka z 1624 r. Człowiek ten „chorobą ciężką powietrza morowego nawiedzony” nie miał zbyt wiele czasu na załatwienie spraw życiowych, ani też zbyt wielu kwestii do rozstrzygnięcia. Był człowiekiem biednym, wdowcem pozbawionym potomstwa. Przekazał więc po prostu swój dom z niewielkim ogrodem bratu Wojciechowi, z zaleceniem „aby długi zapłacieł”.
     Inne testamenty znane z ksiąg miejskich nie dotyczą mieszkańców Nowej Góry, możemy więc je pominąć, odnotowując jedynie, iż dotyczyły one młynarza Jana z Krzeszowic (1626 r.) czy Jadwigi Rusnowiczowej z Nowej Wsi koło Krakowa (1650 r.)
     W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia swą ostatnią wolę kazała spisać mieszczka nowogórska Zofia Kołodziejowa. Była wdową, jej mąż Jakub wzmiankowany był w latach 1606 i 1615 jako rajca, a w 1614 i 1636 jako burmistrz. Zmarł przed 1640 r. i wszystko wskazuje na to, że wdowa poszła wkrótce za nim, pozostawiając niemały majątek. I właściwie nie miał go kto dziedziczyć, ponieważ jedyny syn Antoni był wyświęcony na księdza i przebywał w klasztorze Dominikanów. Była jeszcze siostrzenica Regina, która została obdarowana dwoma adamaszkowymi kaftanami, suknią brunatną i kilkoma białymi chustami (takie chusty tkali nowogórscy knapi), a także krową, pierzyną i dwoma podgłówkami. Ale większa część majątku została przeznaczona na cele kościelne. Ksiądz Franciszek otrzymał 200 czerwonych złotych. Taką samą sumę testatorka umieściła na tzw. wyderkafie, czyli zabezpieczeniu majątkowym. Procenty od tego zabezpieczenia (7 złotych od stu w skali roku) także były przeznaczone dla plebana w intencji mszy za dusze zmarłych. Syn Antoni otrzymał „cztery czerwone złote ojcowskie” oraz rodzinne klejnoty. Na 15 złotych oceniła Kołodziejowa koszt własnego pogrzebu. Wszelako były jeszcze „role wszystkie, ogrody i łąki podleśne”. To one miały stanowić zabezpieczenie wspomnianych donacji, wśród których przyozdobienie kościelnych obrazów srebrnymi ramami i koronami stanowiło pokaźną pozycję. Nieruchomości przechodziły pod nadzór Walentego Jeżyka i przedstawicieli urzędu miejskiego, którzy byli przy spisywaniu testamentu. A poza tym były pożyczki do odebrania. Stanisław Kawala powinien zwrócić 10 złotych, Piotr Szuba dwanaście, Jakub Kuczmierz  piętnaście, a Jakub Ferfecki aż czterdzieści, co wówczas stanowiło równowartość dwóch krów. W testamencie wymieniono jeszcze paru innych dłużników, nie tylko w Nowej Górze, ale i w Miękini, Ostrężnicy i Krzeszowicach. Trud opiekunów testamentu miał być wynagrodzony „słodem, którego jest pięć ćwierci i chmielem do wyrobienia”.
     Testament bakałarza szkoły nowogórskiej Marcina Plagi z 1642 r. zasługuje na uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze, jako świadek wystąpił ks. Bazyli Omastowski, były wikary w Nowej Górze, po wtóre z uwagi na fakt przekazania spadkobiercom kilku książek, łącznie z „Wergiljuszem polskim”. Książki te miał otrzymać ten spośród trzech synów „który będzie chciał się uczyć”.
     Druga połowa XVII wieku była dla Nowej Góry, jak i całej okolicy, trudnym okresem naprawiania szkód poniesionych w czasie szwedzkiego„potopu”. Ucierpiał kościół parafialny, zubożała ludność, działalność urzędu miejskiego uległa zakłóceniu. Zaginęło wiele dokumentów. Testamentowy zapis z1664 r. sporządzony w imieniu Jadwigi Blecharki, mieszczki nowogórskiej wywodzącej się z Filipowic jest świadectwem biedy rozdzielanej na drobne części. Jedynie syn Jan otrzymał coś wartościowego – kawałek pola na Blechu. Córkom i wnuczkom przypadło trochę strojów i pościeli. Natomiast zgodnie z testamentem Marcina Gierpca z 1678 r. pensjonariuszom szpitala nowogórskiego miało przypaść 10 złotych „jeśli pieniądze będą odebrane od Klepczyny”.
     Aż do końca XVII wieku dokumenty testamentowe były traktowane niemal jak świętość, a w każdym razie w księgach miejskich nie znajdujemy żadnej próby podważania ich postanowień. Ale wraz z nadejściem czasów saskich i skutkami kolejnego najazdu szwedzkiego, upadkiem wartości pieniądza oraz zamętem w dziedzinie kultury i obyczajów, pojawił się brak zaufania do słowa pisanego. W nowogórskiej „Liber inscriptionum” z tego okresu raz po raz natrafiamy na opisy sporów majątkowych, które w poprzedniej epoce rozstrzygane były prostymi zapisami ostatniej woli właścicieli. Tak było w przypadku testamentu Jadwigi Burskiej, wdowy po wójcie Wojciechu, zakwestionowanym przez spadkobierców (1736 r.), czy sporu o dom po zmarłym Marcinie Gabrysiewiczu (1745 r.). Wreszcie w 1750 r. władze miejskie musiały się zająć „poprawianiem” testamentu Tomasza Kurdziela, gdy okazało się, że  spadkobiercy nie mogą dojść do ugody między sobą. W późniejszym okresie pojawiły się kłopoty w związku z tym, że Tomasz Kaczara nie pozostawił po sobie zapisu ostatniej woli (1771) i znów urząd musiał przejąć inicjatywę.
     Dopiero w 1777 r. pojawił się testament, w którym nie było miejsca na żadne wątpliwości. Jego autorem był Tomasz Kawala, a świadkami wójt Szymon Łagan i burmistrz Tomasz Chuchrowicz. Jako pisarz wystąpił Jakub Dworczyński. W tym klarownym dokumencie czytamy:” Co się tycze roli, którą trzymam, której to roli jest ćwierci trzy, z tych trzy ćwierci jedną oddaję żonie mojej, drugą ćwierć którą trzyma Józef Gleń oddaję Krzysztofowi synowi młodszemu, które to role leżą obiedwie wraz, ciągną się od drogi kościelnej aż do granicy psarskiej. Z jednej strony rola plebańska, z drugiej rola kramarzowska... Po tym Balcerowi, synowi najmłodszemu z pierwszej żony, roli kwaterkę ojczyzny i pół, która się ciągnie od drogi św. Wojciecha do granicy czernieńskiej... Ogrodów jest trzy, oddaję żonie mojej; ogród Fitkowski, który jest na Sikorowskiem – Krzysztofowi... Ogród, który jest nad drogą św. Wojciecha– Balcerowi, ogród który trzyma Franciszek Czechowicz – z tego spłaci żona moja temuż złotych szesnaście... Wozów jest dwa: żonie większy, a synom mniejszy. A jeszcze żonie brony małe, synom po jednej bronie, pługów dwa, żonie większy. Koni parę żonie, wołów dwie pary, większe woły Krzysztofowi, druga parę sprzedać, pieniędzmi podzielą się dzieci z pierwszej żony, to jest Balcer, Marianna która jest za Pawłem Wójcikiem i Regina za Jakubem Rozmusem z Ostrężnicy. Domostwo, stodoła i chlewy żonie. Korali nici sześć, mniejsze Mariannie. Suknię zieloną, w której ja chodził i pas kałamajkowy i czapkę zieloną Krzysztofowi.”
     W tym tak obszernym zapisie trzeba było dokonać kilka skrótów, które nie naruszają jednak istoty rzeczy. Jak widać, była to spora majętność, która jednak musiała ulec rozdrobnieniu. Było to jednak zjawisko nieuniknione i dotyczyło wielu innych gospodarstw pod koniec XVIII wieku, w okresie znacznego przyrostu liczby mieszkańców Nowej Góry i okolicznych wsi. Taki sam wniosek nasuwa się po lekturze kolejnego aktu ostatniej woli, spisanego rok później (1778), przy udziale tego samego wójta, Szymona Łagana. Testatorem jest Grzegorz Kwaśniowski z Nowej Góry:
     „Oświadczam się każdemu chrześcijańskiemu człowiekowi tu i na Sądzie Bożym, iż ja w prawdziwej świętej wierze chrześcijańskiej, którą Chrystus Pan postanowić raczył, chcę umrzeć... Z pracy zaś mojej pozostały: Najprzód Adamowi synowi oddaję jedną kwaterkę roli ojczystej; ogród pod miękińskim dworem leżący, ten oddaję niech idzie na trzy części. Synowi Adamowi część jedną, a dwie części bratom moim Kazimierzowi i Szczepanowi. Także Adamowi synowi oddaję jedną klacze robotną, zboże które już w stodole i w polu jeszcze się znajduje, z tego synowi memu część jedną, a dwie części córkom Madgalenie i Annie... Co się zaś tycze chałupy, stodółki i chlewa wraz z placem przed temi budowami leżącem, to oddaję Magdalenie córce mojej, którą zobowiązuję Sądem Boskim, ażeby najmłodszej córce mojej a siostrze swojej krzywdy nie czyniła. Niechaj wraz z sobą obopólnie mieszkają... Owce, co są u Józefa Zawieruchy, to też oddaję córkom... W domu zaś jest owiec jedenaście, z tych najprzód oddaję synowi Adamowi trzy i jagnię. Magdalenie dwie, a zaś Annie trzy, a jedną która zostaje, oddaję dla ubogich... Przyodziewkiem białogłowskim mają się córki podzielić.” W testamencie mowa jest jeszcze o konieczności podziału bydła, zboża i sprzętów domowych, co można pominąć, mając nadzieję, że wszystko odbyło się zgodnie z wolą Grzegorza Kwaśniowskiego.
     Nie zostawił testamentu mieszczanin Maciejowski, który zmarł przed rokiem 1785. W następstwie tego jego najstarszy syn Jan z pierwszego małżeństwa przejął cały majątek, z krzywdą przyrodnich braci i sióstr, a także macochy, którzy – jak napisano w skardze skierowanej do urzędu– „w jednym domu i na jednej roli mizerię cierpieli”. Władze miejskie musiały wystąpić w roli rozjemcy i obrońcy pokrzywdzonych. W dokumencie z 1785 r. czytamy:” My, urząd burmistrzowski i ławnicy, wysłuchawszy stron tak powodnej jako też odpornej, a dołożywszy się prawa pisanego Magdeburskiego, które uczy, że synowie jednego ojca, chociaż będą nie jednej matki, powinni między sobą równy dział czynić, jako zakłada prawo, że starszy powinien dzielić a młodszy sobie wybierać, przysądzamy dekretem naszym sprawiedliwy podział...” W tym miejscu nastąpiły wskazówki, jak ten podział ma być dokonany. Strony zaakceptowały te decyzje, o czym świadczą liczne krzyżyki na dokumencie(wszyscy byli analfabetami) oraz urzędowy podpis przedstawiciela dworu pana Paczoskiego.
     Z lat 1802-1821 pochodzą ostatnie testamenty, jakie zapisano w nowogórskiej księdze miejskiej. Są to na ogół bardzo lakoniczne zapisy, ponieważ wielu mieszkańców utraciło domy i cały dobytek w pożarze z1800 roku. Franciszek Czechowicz mógł w 1806 r. przekazać swoim synom tylko po dwie półkwaterki roli oraz kocioł garbarski. Żona miała zachować jedną półkwaterkę i łąkę na podlesiu. Krzysztof Kozak sporządził swą ostatnią wolę w1809 r. przed udaniem się do schroniska dla ubogich, przekazując swą kwaterkę gruntu bratu Łukaszowi. Mateusz Łabuzek zadecydował w 1812 r., że jego córki Małgorzata i Justyna same mają się podzielić rolą „bodzentowską” po matce Justynie. W tym samym roku Kazimierz Pałka rozdzielił swoją ćwiartkę i dwie kwaterki ziemi pomiędzy czterech synów, co oznaczało, że dostali po niewielkim skrawku.
     20 marca 1818 r. w obecności zastępcy wójta Jędrzeja Piórko (wójt rezydował wtedy w Krzeszowicach), swój zapis majątkowy sporządził wdowiec Kazimierz Dymek. Nie była to ostatnia wola, lecz kontrakt przedmałżeński, ponieważ zamierzał on poślubić wdowę Leśniaczkę z Ostrężnicy. Przyszła małżonka otrzymała pół ćwierci roli i dom. Synowie z pierwszej żony Mikołaj i Joachim zostali zobligowani, aby po śmierci ojca do „Franciszki, macochy swojej, nie mieli żadnej pretensji i nie czynili jej przeszkód”. Jakoż w istocie po niedługim czasie kontrakt majątkowy przekształcił się w testament.
     W październiku 1819 r. mieszczanin Jan Fitek zapisał „dom swój własny na Sikorowskiem po pogorzelisku miasta postawiony” synowi Michałowi. Córka Salomea otrzymała pół kwaterki roli. W marcu 1821 r. Jędrzej Sutor przekazał swój „dom spustoszały” młodszemu synowi Łukaszowi z zaleceniem, aby ten spłacił starszego brata Jana sumą dwunastu złotych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz